CIEMNOŚĆ STARA SIĘ MNIE UDUSIĆ
Obrazy, które przelatywały mi
przed oczami, były co najmniej niepokojące. W jednej chwili biegałam beztrosko
po łące, w następnej byłam już na nieznanym mi wzgórzu i wpatrywałam się w
niebo. Tak mi się przynajmniej zdawało, bo wszystko wokół mnie ukryte było w
mroku. Nie, nie miałam pojęcia, skąd wiedziałam, że stałam na wzgórzu, skoro
nie mogłam go zobaczyć, ale instynkt podpowiadał mi, że tak właśnie było. I że
zdecydowanie nie powinno mnie tam być.
Czułam się nieswojo w tym
nieznanym mi miejscu i jedynym, czego pragnęłam, to się stamtąd wydostać. Nie
wiedziałam jednak, w jaki sposób mogłabym tego dokonać, zwłaszcza, że wszystko,
co mnie otaczało, zdawało się pragnąć mojej zagłady.
Wokół panowała idealna cisza,
którą przerwał cichy szept.
No
dalej, herosie,
usłyszałam tuż obok swojego ucha. Walcz o
przetrwanie. Rozpal światło. Odegnaj ciemności. Obroń się.
Ciemność otaczała mnie ze
wszystkich stron i zdawała się gęstnieć. Mój oddech przyspieszył, gdy
wyciągnęłam przed siebie dłoń i rozświetliłam nieco otoczenie. Światło, które
udało mi się przyzwać, nieśmiało migotało, starając się przepędzić otaczającą
mnie ciemność i po kilku sekundach zgasło.
Zadrżałam i spróbowałam znowu.
Mocniej skupiłam się na podtrzymaniu migotliwego światełka, lecz już po chwili
stałam w kompletnej ciemności. Przyzwałam je znowu, starając się maksymalnie
skoncentrować, ale ten sam szept przerwał ciszę po raz kolejny, rozpraszając
moją uwagę.
Walcz,
herosie, syczał.
Rozpaczliwie spoglądałam na migoczące światełko. Czułam, że cała energia powoli
mnie opuszczała i wiedziałam, co to oznaczało. Światło zaraz zgaśnie, a ja nie
będę miała dość siły, by znów je zapalić.
Walcz,
dzielny herosie,
usłyszałam. Odganiaj, to co nieuniknione.
Jęknęłam z rozpaczy, gdy światełko
zamigotało po raz ostatni i osunęłam się na kolana. Byłam wyczerpana. Ciemność
otoczyła mnie ze wszystkich stron, napierając na mnie coraz mocniej. Coraz
ciężej przychodziło mi oddychanie, jakby jakaś niewidzialna istota zacieśniała
palce na moim gardle.
To
beznadziejna walka, herosie.
Rozpaczliwie próbowałam zrobić
kolejny wdech, ale nie potrafiłam.
Nigdy
jej nie wygrasz.
Złapałam się za gardło, nie
rozumiejąc, co się działo. Zaczęłam poruszać się niespokojnie, starając się
odegnać otaczającą mnie ciemność, ale ta nie chciała odejść. Młóciłam powietrze
rękami, chcąc wydostać się na powierzchnię oceanu czerni i posmakować znowu
powietrza, ale coś zatrzymywało mnie na tym wzgórzu i nie pozwalało odejść.
Wszystkich
was w końcu to czeka,
powiedział głos. Nigdy nie potrafiliście
tego zrozumieć, ale prędzej czy później zostaniecie unicestwieni, dzielny
herosie, tak samo jak unicestwieni zostaną wasi rodzice.
Starałam się wyrwać ze szponów
ciemności, ale każdy mój ruch stawał się coraz wolniejszy. Rozpaczliwie
potrzebowałam tlenu.
Szkoda,
że musisz umrzeć. Ale przecież i tak nie powinnaś była się nigdy narodzić.
Poczułam, jak uchodzi ze mnie
życie.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze,
jakby miał być to mój ostatni wdech. Zamrugałam powiekami i ze zdziwieniem spojrzałam
na przykrywającą mnie nieskazitelnie białą kołdrę. Moje serce wciąż waliło jak
oszalałe, ale dotarła do mnie jedna rzecz: to był tylko sen.
Westchnęłam z ulgą i dotknęłam
szyi. To był tylko sen. Wcale nie byłam duszona przez niematerialną ciemność, która
z niewiadomego powodu nazywała mnie herosem. Nie stałam na żadnym wzgórzu i nie
próbowałam podtrzymać migotliwego światełka. Nie patrzyłam w oczy śmierci, ani
się nie dusiłam. Ulgi, którą czułam, nie dało się opisać słowami.
Dopiero teraz rozejrzałam się po
pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Było to coś na kształt ogromnego
namiotu, całego zastawionego drewnianymi łóżkami. Ja leżałam w jednym z nich,
tylko ktoś się nade mną zlitował i przyniósł pościel.
Pomieszczenie było nijakie. (Tak,
będę brutalnie szczera). Zero ozdób, jedynie te porozstawiane łóżka i
niewielkie stoliczki obok nich. Wyglądało to jak sala dla chorych w jakimś
szpitalu, jednak to pomieszczenie różniło się od tych szpitalnych. Nie było w
nim pacjentów. Tak na serio, to nie było w nim żywej duszy, nie licząc mnie.
Nie miałam zielonego pojęcia,
gdzie się znajdowałam.
— Już się obudziłaś.
Drgnęłam, słysząc kobiecy głos po
mojej lewej stronie. Nie zdążyłam dostrzec dziewczyny, zanim się odezwała i
przez chwilę bałam się, że nadejdzie fala ciemności i mnie udusi. Nowo przybyła
nie wyglądała jednak na morderczynię; przyglądała mi się z wyraźną ulgą.
— Dość długo byłaś nieprzytomna i
obawialiśmy się, że ta trucizna mogła cię zabić. Miałaś wielkie szczęście, że
zdążyliście przybyć tu na czas.
Zmarszczyłam brwi, nie do końca
rozumiejąc, o czym ta dziewczyna wygadywała. (Dobra, kompletnie nie potrafiłam
jej zrozumieć, tak jakby mówiła w innym języku).
— Jestem Ariadna — przedstawiła
się dziewczyna szybko i uśmiechnęła. — Opiekowałam się tobą przez ostatnią
dobę.
— Snowflake — odparłam i uniosłam
się na rękach. Każdy ruch przychodził mi z trudem i przynosił ze sobą ból.
Jęknęłam cicho i przeklęłam w myślach parszywy los.
— O jakiej truciźnie mówisz? —
spytałam, gdy tylko udało mi się usiąść w miarę wygodnej pozycji. Ariadna
przysiadła w nogach łóżka i zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad
odpowiedzią. Przyjrzałam jej się uważnie. Włosy o kolorze czekolady opadały jej
na ramiona delikatnymi falami, a szare, niemal srebrne oczy wpatrywały w kawałek
pościeli.
Wyglądała na niewiele starszą ode
mnie, o jakiś rok lub dwa. I (co przyjęłam z ulgą) nie była ładna. Urocza —
owszem, ale nie ładna.
— Pająki, które cię wczoraj
zaatakowały, miały w jadzie nieznany mi składnik. Jeszcze nigdy wcześniej się z
takim nie zetknęłam, a widziałam wiele! Jestem jednak prawie pewna, że
pochodził on z Podziemia. Niestety, żaden z normalnych gatunków pająków nie
posiada takiego jadu, dlatego sądzę, że te, które cię zaatakowały, były wezwane
i przeklęte przez jakąś osobę, może nawet pomniejsze bóstwo.
Słuchałam jej z uwagą, ale nie
potrafiłam uwierzyć w jej słowa. Już miałam zapytać, czy naprawdę wierzy w
istnienie jakiś tam bóstw, gdy do namiotu wkroczył chłopak.
— Zapominasz, że ona nic nie wie,
Ari.
Ariadna speszyła się i delikatnie
zarumieniła.
— No to jej wytłumacz —
powiedziała i wstała. Chyba trochę ją zdenerwowała uwaga chłopaka, bo gdy
odchodziła, mogłabym przysiąc, że mruknęła do siebie: dupek.
Chłopak podszedł do mnie,
uśmiechając się szeroko. Był potężnie zbudowany (serio, takich muskuł to ja
dawno nie widziałam), wysoki na jakieś dwa metry, ale poruszał się z niezwykłą
gracją i lekkością. Mogłabym się założyć, że gdybym wstała, wyglądałabym przy
nim jak maleńkie dziecko.
Chłopak zmierzwił swoje krótkie,
brązowe włosy i usiadł na postawionym obok mojego łóżka stoliczku. Przez chwilę
bałam się, że mebel się zawali, ale nic takiego się nie stało.
— Jestem Grayson — przedstawił
się. Szeroki uśmiech i urocze dołeczki sprawiały, że wyglądał na niezwykle sympatycznego gościa,
chociaż rysy twarzy miał surowe. —
Zostałem oddelegowany do powitania cię w Obozie.
— To twoje imię? — spytałam,
zastanawiając się, co za rodzic mógłby nazwać tak własne dziecko. Ku mojemu
zdziwieniu Ariadna zachichotała. Już nie była zdenerwowana, patrzyła jedynie na
Graysona z rozbawieniem.
— Och, nie! — odpowiedziała za
chłopaka. — Nasz kochany Syriuszek woli, kiedy ludzie zwracają się do niego po
nazwisku.
Uniosłam brwi i spojrzałam ze
zdziwieniem na Graysona.
— Naprawdę? Rodzice nazwali cię
Syriusz? Jak ten z Harry’ego Pottera?
Nie poprawiłam mu humoru tym
pytaniem. Uśmiech spełzł z jego twarzy.
— Tak właściwie to nazwał mnie
tak tato. Gwiazdozbiór Syriusza jest jednym z jego ulubionych i dlatego
stwierdził, że to będzie dla mnie wspaniałe imię. Na dodatek nawiązujące do
mitologii.
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem,
ale powstrzymała mnie świadomość, jak niemiłe by to było z mojej strony.
Wiedziałam to z własnego doświadczenia.
— Nie jest tak źle — powiedziałam
z uśmiechem. — Syriusz Black był super. Też bym mogła nosić jego imię, ale tato
pokarał mnie tysiąc razy gorszym.
— Naprawdę? — Grayson przyglądał
mi się podejrzliwie, jakby uważał, że powiedziałam to tylko po to, by go
pocieszyć. Dobra, może i dlatego to powiedziałam, że wolałabym mieć na imię
Syriusz niż być nieudaną wersją Królewny Śnieżki. W końcu wszyscy kochali
Syriusza.
— Snowflake, ale wszyscy mówią do
mnie Snow.
Grayson przez chwilę milczał.
— Co w tym takiego zabawnego? —
spytał, a ja nie mogłam powstrzymać cichego westchnienia.
— A to, że mam na nazwisko White
— odparłam szybko, niczego więcej nie wyjaśniając. Zresztą nie było potrzeby —
zarówno Grayson, jak i Ariadna szybko dodali dwa do dwóch i ich brwi podjechały
mocno do góry.
— Królewna Śnieżka? — Ariadna
wpatrywała się we mnie w osłupieniu. — Twój ojciec nazwał cię tak przez
przypadek, czy zrobił to celowo?
Spuściłam wzrok i ścisnęłam białą
kołdrę w dłoniach.
— On… on powiedział, że to imię
spodobałoby się mojej mamie. Cokolwiek nie miałoby to znaczyć.
Zapadła niezręczna cisza.
Miętosiłam kołdrę między palcami i zastanawiałam się, kim była moja matka, że
tak bardzo miałoby się jej spodobać moje imię. Lubiłam wyobrażać ją sobie jako
bladolicą kobietę z północy, z policzkami lekko zaróżowionymi od mrozu i
srebrnymi, długimi do pasa włosami. W moich wyobrażeniach była niezwykle,
nieludzko wręcz piękna i delikatna, przywodząca na myśl świeżo spadły śnieg.
Niestety, nie było mi dane dowiedzieć się, kim była w rzeczywistości.
Ariadna odchrząknęła cicho i
szturchnęła Graysona. Tamten zreflektował się i wyprostował lekko.
— O czym to miałem powiedzieć? A!
Snow, pamiętasz coś z wczorajszego dnia? Cokolwiek?
Uniosłam głowę i zmarszczyłam
delikatnie brwi.
— Byłam w szkole, kiedy przybiegł
do mnie Aidan, twierdząc, że musi mnie gdzieś zabrać. Wychodziłam ze szkoły,
kiedy Da… — W momencie, gdy miałam wspomnieć o Davidzie, zawahałam się. Wcale
nie miałam ochoty opowiadać moim nowym znajomym, że byłam w szkole wyśmiewana.
To byłoby zbyt upokarzające. — No, ekhm,
Aidan mnie prowadził jakimiś uliczkami, gdy pojawiły się takie ogromne pająki…
Ariadna zachęciła mnie, bym
mówiła dalej.
— Jeden z nich mnie zranił, ale
Aidan… — umilkłam nagle, przypominając sobie jeden ważny szczegół na temat
mojego przyjaciela. — On miał nogi kozła.
W gardle zrobiło mi się sucho.
— On jest saturem — powiedział
nagle Grayson, za co dostał mocnego kuksańca w brzuch od Ariadny. — Au! Za co?!
Ariadna zgromiła go jeszcze
spojrzeniem, po czym przeniosła wzrok na mnie. Uśmiechnęła się łagodnie, widząc mój pełen niezrozumienia wzrok.
— Snow, musisz wiedzieć, że
starożytni byli o wiele mądrzejszymi ludźmi, niż wydaje się współczesnej
ludzkości. Wierzyli, że nad światem panuje wiele bogów i że są bardzo podobni
do nas samych, lecz posiadali władzę, która ludziom nigdy nie była
przeznaczona. Według wszelkich mitów greckich można wywnioskować, że ziemia to
żyjąca i świadoma istota i wszystko, co nas otacza, nie jest przypadkowe.
Chociaż wielu naukowców znalazło przyczyny, dla których świat wygląda tak czy
inaczej, grecy wcale nie szli na łatwiznę, twierdząc, że wszystko dzieje się za
sprawą bogów. I mieli całkowitą rację.
Uniosłam brwi i nie potrafiłam
powstrzymać pogardliwego prychnięcia.
— Niby w czym? Twierdząc, że cała
ta zgraja z Zeusem na czele naprawdę istnieje?
Ariadna wywróciła oczami. Miałam
dziwne wrażenie, że odbyła kilka podobnych rozmów i wszystkie wyglądały tak
samo, jak ta.
— Masz ADHD? Dysleksję? A może
oba naraz?
Te pytania mnie zdenerwowały
głównie dlatego, że odpowiedź na nie była twierdząca.
— A nawet jeśli, to co z tego?
Czego to niby dowodzi?
— Tego, że płynie w tobie krew
olimpijczyków! Wszystkie półboskie dzieci cierpią na te przypadłości! Nasze umysły przystosowane są do czytania greki, a ADHD bardzo przydaje się w walce!
— I mam niby w to uwierzyć, tak?
— Miałam wielką ochotę zakończyć tę rozmowę i wyjść ze szpitalo–namiotu.
— Snow. — Grayson wpatrywał się
we mnie intensywnie. — Co wiesz o swojej matce? Kim była? Czym się zajmowała?
Miałam wielką ochotę powiedzieć,
że moje życie osobiste to nie jego sprawa, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że o
własnej matce nie wiedziałam nic, ba!, nie znałam nawet jej imienia!
— Nie wiem — powiedziałam cicho, z
trudem powstrzymując napływające do oczu łzy. Ariadne spojrzała na mnie ze
współczuciem.
— Bo jest boginią — wytłumaczyła.
— A bogom nie wolno utrzymywać kontaktu z ich śmiertelnymi dziećmi.
Świadomość, że nie znałam swojej
matki tylko dlatego, że bogowie nie utrzymywali kontaktów ze swoimi dziećmi,
wcale nie poprawiła mi humoru.
— Wiecie, kim jest? Moja matka? —
spytałam, mając nadzieję, że znają odpowiedź na to pytanie. Ariadna milczała,
choć jej mina mówiła sama za siebie, zaś Grayson wydawał się być zakłopotany
tym pytaniem.
— To całkiem zrozumiałe, że o to
pytasz — zaczął, nie patrząc na mnie. — Problem w tym, że dopóki twój boski
rodzic cię nie uzna, nie będziemy tego wiedzieć. Oczywiście, możemy starać się
tego domyślić, ale nie będziemy mieć stuprocentowej pewności. Na przykład ten
satyr, Aidan, podejrzewa, że możesz być córką Ateny, bo przez jej historię z
Arachne, wszystkie jej dzieci, no, boją się pająków, a ty podobno… — Skrzywiłam
się nieznacznie, gdy Grayson wspomniał o pająkach, co nie umknęło jego uwadze.
— W każdym razie osobiście uważam, że nie jesteś jej córką, bo nie przypominasz
jej w niczym.
Ariadna spojrzała na niego
karcąco.
— Przecież wiesz, że istnieją
herosi całkowicie niepodobni do swoich boskich rodziców!
— Ale ty masz oczy Selene, więc
się nie liczysz. A Atena była szarooką brunetką, czyli całkowitym
przeciwieństwem Snow!
Zastanawiałam się, czy
wspominając o przeciwieństwach, Grayson nie chciał zasugerować, że byłam zbyt
głupia, by mieć boginię mądrości za matkę, ale tego nie skomentowałam. Wolałam
nie wiedzieć.
— Jesteś córką Selene? — spytałam
Ariadnę, przyglądając się jej ciekawie. Dziewczyna pokiwała głową.
— Tak, bogini księżyca jest moją
matką. Nigdy jej specjalnie nie przypominałam, w całości wdałam się w ojca.
— Kiedy zostałaś uznana?
Zastanawiało mnie, czy długo będę
jeszcze czekać, zanim poznam imię mojej matki. Miałam nadzieję, że stanie się
to w przeciągu kolejnych kilku dni.
Ariadna przygryzła dolną wargę.
— Wiesz, mój ojciec doskonale
wiedział, kim była moja matka i odkąd pamiętam powtarzał, że greccy bogowie
naprawdę istnieją. To dlatego Selene uznała mnie, gdy miałam ledwo cztery lata.
Zazwyczaj dzieje się to o wiele później. Ale nie tak dawno wymusiliśmy na
bogach obietnicę, że będą uznawać swoje dzieci przed skończeniem przez nie
trzynastu lat.
Zabolało. Miałam piętnaście lat,
czyli moja matka nie pamiętała o mnie od co najmniej dwóch lat.
— Ale nie przejmuj się tym —
dodał szybko Grayson, chyba orientując się, że poczułam się urażona wzmianką o uznawanych trzynastolatkach. — Ponad rok temu zjawili się tutaj dwaj herosi, oboje
zostali uznani z dwuletnim opóźnieniem. Bogowie czasem zapominają, że
zobowiązali się uznawać wszystkie swoje dzieci, bo zwyczajnie bywa to dla nich
niewygodne. Sam zostałem uznany, gdy miałem szesnaście lat, przed jedną z moich
pierwszych misji. Moja matka, Nike, najwidoczniej uznała, że jako syn
Zwycięstwa nie mogę zawieść i postanowiła mnie uznać, by mi to uświadomić.
— Aha. — Tylko na tyle było mnie
stać. Było mi najzwyczajniej w świecie przykro, że nie byłam na tyle ważna, bym
zainteresowała własną matkę.
— To może oprowadzimy cię po
Obozie? — zaproponował Grayson. — Spodoba ci się tu, sama zobaczysz.
Pokiwałam głową i z rozmachem odrzuciłam
kołdrę, zanim Ariadna zdążyła mnie powstrzymać. Zdałam sobie sprawę, że oprócz o wiele za dużej i obcej koszulki mam na sobie jedynie majtki. Czułam,
że policzki mi płonęły, gdy szybko zakopałam się z powrotem pod kołdrą i
spojrzałam na Graysona. Chłopak udawał, że niczego nie dostrzegł i z
zafascynowaniem przyglądał się płóciennej ścianie. Byłam mu za to niezwykle
wdzięczna.
— To może przyniosę ci twoje
ubranie! — krzyknęła Ariadna i wybiegła z namiotu. Grayson ruszył za nią,
rzucając przez ramię:
— Poczekam na was na dworze.
Zostałam w namiocie sama, ale nie
minęła minuta, gdy wróciła Ariadna z moimi ubraniami przerzuconymi przez ramię.
— Pomyślałam, że dam je do
prania, bo całe były brudne — wytłumaczyła i uśmiechnęła się słabo.
— Myślę, że będę musiała po
drodze poinformować Percy’ego, że już się ocknęłaś.
Widząc moje zdezorientowanie,
Ariadna wytłumaczyła szybko, kogo miała na myśli.
— To chłopak, który uratował
ciebie i satyra przed pająkami. Sam cię tutaj przyprowadził i zaniósł aż tutaj.
Nawet nie wiesz, ile dziewczyn z całego Obozu pragnęło być na twoim miejscu, w
ramionach Percy’ego, nawet jeśli wiązałoby się to z bliskim spotkaniem z
pająkami i otruciem.
Uniosłam brwi, ale Ariadna
uśmiechnęła się tylko.
— Jak go zobaczysz, to zrozumiesz
— powiedziała i spojrzała na mnie
wyczekująco. Szybko przebrałam się w moją ulubioną, białą koszulkę na grubych
ramiączkach i obcisłe jeansy. Przez chwilę poczułam się tą samą Snow, którą
byłam ledwie dwadzieścia cztery godziny temu, lecz to wrażenie zniknęło w
chwili, gdy wyszłam z namiotu. Przed oczami rozciągał mi się najdziwniejszy
obóz, który widziałam przez całe swoje życie.
Najbliżej mnie stał ogromny
budynek wybudowany w starogreckim stylu.
— To Wielki Dom — wyjaśnił
Grayson, który znikąd pojawił się u mego boku i poprowadził mnie dalej. — Tutaj
mamy boiska do siatkówki. Wszyscy herosi uwielbiają ten sport, no i satyrowie
są wspaniałymi przeciwnikami. O, a tutaj mamy arenę. Regularnie odbywają się
na niej walki i lekcje, ale spora część z nas trenuje poza jej obrębem. Tutaj za
to mamy zbrojownię. Będziesz musiała poprosić któreś z dzieci Hefajstosa, by ci
dobrały zbroję i miecz. To ich królestwo. Tam za to mamy stajnie pegazów i pole
truskawkowe.
Nie słuchałam go uważnie, tylko
przyglądałam się mijanym obozowiczom.. Tuż obok budynku zbrojowni, na dużej,
zielonej polanie siedziała grupa chłopaków i śmiała się z czegoś głośno. Jeden
z nich mnie dostrzegł i uśmiechnął się szeroko.
— Już się obudziłaś — powiedział
z ulgą, gdy do mnie podszedł, a ja zamarłam. Wpatrywałam się w niego
całkowicie sparaliżowana. Zapewne wypadało mi coś powiedzieć, ale nie
potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Byłam pewna, że po spotkaniu Davida Grumpa
nie będę zwracała uwagi na wygląd otaczających mnie mężczyzn, ale pomyliłam
się. Stojący przede mną chłopak był w miarę wysoki, zaś pod wściekle
pomarańczową koszulką z napisem Obóz Półkrwi zarysowane były mięśnie, choć nie
sprawiał wrażenia zbytnio napakowanego. Jego czarne włosy były w nieładzie, co
dodawało mu uroku i drapieżności, a oczy w kolorze morza spoglądały na mnie z
ciekawością. Jeszcze NIGDY nie widziałam przystojniejszego chłopaka. (Davidzie,
możesz się schować!)
Wiem, to głupie zachwycać się
urodą jakiegoś nieznajomego chłopaka, kiedy dopiero co było się bliskim śmierci
z rąk olbrzymich pająków i stało się w otoczeniu kilkunastu innych osób, ale
nie potrafiłam oderwać wzroku od jego twarzy.
— Snowflake, tak? — spytał.
— Snow — poprawiłam go cicho i
odchrząknęłam. — Wszyscy zwracają się do mnie Snow.
— Jestem Percy.
Aha. To tłumaczyło, dlaczego tak
wiele dziewczyn chciało się ze mną zamienić na parę krótkich minut.
— Cieszę się, że się ocknęłaś.
Twój przyjaciel był przerażony, gdy straciłaś przytomność.
— Aidan? — spytałam szybko i
rozejrzałam się po polanie, jakby oczekując, że wyskoczy on zza jakiegoś
drzewa. Chciałam z nim porozmawiać, wyjaśnić parę rzeczy i zadać mu tysiąc
pięćset pytań, które same cisnęły mi się na usta.
— Pewnie jest w lesie i stara się
uspokoić — powiedział stojący za mną Grayson. Obróciłam się w jego stronę. Odniosłam wrażenie, że jego uśmiech jest o wiele za szeroki.
— To aż tak zabawne? — spytałam nieco zbyt chłodnym tonem. Nawet jeśli Aidan okazałby się być satyrem czy innym, mitycznym stworzeniem, wciąż pozostawał moim najlepszym i chwilowo jedynym przyjacielem. Nie mogłam pozwolić, by ktokolwiek czerpał radość z jego nieszczęścia.
— Trochę — przyznał Grayson, ignorując moje niezadowolone spojrzenie. — Wiesz, on nigdy nie panikuje, wśród początkujących opiekunów wiedzie prym i po raz pierwszy coś poszło nie po jego myśli. Pewnie teraz błaga bogów, byś się wybudziła, bo gdyby tak się nie stało, straciłby licencję.
Zmarszczyłam brwi.
— Jaką licencję? O czym ty w ogóle mówisz?
Potrzebowałam jakiegoś logicznego wyjaśnienia tego wszystkiego, co się wokół mnie działo. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila i zwariuję. Oczywiście, o ile już to się nie stało.
Grayson machnął tylko lekceważąco ręką.
— Nieważne. Percy, słyszałem, że straciłeś swoją fuchę. To prawda, że Chejron w końcu znalazł tego idealnego trenera szermierki?
Percy uśmiechnął się lekko i przytaknął.
— Dzisiaj pojawił się w obozie i aktualnie pewnie przebywa w Wielkim Domu. Słyszałem, że jeździł po całym świecie, ucząc się różnych sztuk walki, a, i że nazywa się Desmond...
— Zavatsky? — Ariadna przerwała wypowiedź Percy'ego i wpatrywała w chłopaka z lekkim przerażeniem w oczach, czekając na odpowiedź.
— Tak, chyba tak. Znasz go?
Ariadna nie odpowiedziała, jedynie spojrzała w stronę chylącego się ku zachodowi słońca.
— Jest już tak późno... nie uważasz, że powinniśmy oprowadzić Snow do końca?
Córka Selene zwróciła się prosto do Graysona, całkowicie ignorując pełne niepokoju i ciekawości spojrzenia zgromadzonych na polanie chłopców. Syriusz podrapał się po głowie, zastanawiając, czy faktycznie powinien przystać na propozycję przyjaciółki i niepewnie przyznał jej rację.
— Wiesz, zostały nam do pokazania tylko domki, nie musisz się aż tak spieszyć.
W duchu się z nim zgadzałam, bo bardzo mnie zainteresował ten cały nauczyciel szermierki, o którym Ariadna zdecydowanie nie chciała rozmawiać.
— Będzie miała przynajmniej czas, by się zaaklimatyzować, tak? — powiedziała Ariadna i nie czekając na reakcję Graysona, pociągnęła mnie mocno za ramię. Jak na jej niezbyt imponującą budową była zbyt silna. Zastanawiało mnie, czy też kiedyś taka się stanę, ale zaraz dotarła do mnie smutna prawda, że jestem beznadziejnym przypadkiem i raczej nie miałam na co liczyć.
— No dobra — powiedział niechętnie Grayson, doganiając naszą dwójkę. — Tutaj mamy domki obozowiczów. Łącznie jest ich dwadzieścia jeden. W pierwszym mieszkają dzieci Zeusa, drugi jest symboliczny, poświęcony Herze. W trzecim mieszkając dzieci Posejdona, w czwartym — Demeter. W piątym…
— Zamierzasz jej wymienić
wszystkie te domki po kolei? — spytała Ariadna. — Chcesz zanudzić dziewczynę na
śmierć?
Grayson zmieszał się i przejechał
dłonią po włosach.
— Przypominam, że to nie ja nalegałem na wykorzystanie pozostałego do kolacji czasu i oprowadzenie Snow. No, w każdym razie pierwsze
dwanaście domków należy do dzieci bogów z rady, a ostatni jest domkiem
zbiorowym. Ja mieszkam w siedemnastym, jak wszystkie dzieci Nike.
Popatrzyłam na wszystkie te
stłoczone budynki i przyglądałam się każdemu z jawnym zafascynowaniem. Pierwsze
dwa domki były bliźniaczo podobne i zapewne symbolizowały małżeństwo Zeusa z
Herą. Trójka była cała wykonana z muszelek i kamieni, siódemka była zaś ze
złota. Trzynasty domek był czarny i sprawiał wrażenie niezwykle wręcz ponurego,
za to dwudziesty co chwila zmieniał swój wygląd, jakby był zaczarowany.
— Jak myślicie, kto jest moją
mamą? — spytałam towarzyszących mi herosów nieco rozmarzonym tonem.
— Afrodyta — powiedział Grayson i
jakby zmalał pod uważnym spojrzeniem Ariadny. — No co? Nawet ten satyr, Aidan,
powiedział mi, że wyczuwa w niej krew jednej z dwunastu. Hera i Artemida nie
mają dzieci z ludźmi, Atena jest zbyt… specyficzna, więc zostaje tylko Afrodyta
i Demeter. A jakoś nie zauważyłem, by rośliny szalały w jej towarzystwie.
Przez jedną krótką chwilę miałam
nadzieję, że Grayson powie, że wdałam się w boginię piękna i miłości, i że
swoja urodą przyćmiewam inne dziewczyny, ale trwało to zaledwie sekundę. Nie
byłam piękna, o czym zawsze przypominali mi ludzie ze szkoły z Davidem Grumpem
na czele.
— Nie sądzę — powiedziałam cicho.
— Jednak skoro nie zostałam uznana, gdzie będę mieszkać?
Ariadna uśmiechnęła się szeroko, jakby tylko czekała na to pytanie.
— W domku jedenastym, z całym
potomstwem Hermesa. W końcu jest on bogiem podróżnych, z radością udzieli ci
gościny.
— Aha. — Tylko na tyle mnie było stać. Odetchnęłam głębiej i z mocno bijącym sercem ruszyłam na powitanie mieszkańców domku Hermesa.
Cześć! Macie drugi rozdział, który zmieniałam niezliczoną ilość razy. Mam nadzieję, że się nadaje i nie zniechęci was do dalszego czytania. No i mam nadzieję, że Snow będzie choć trochę się różniła od reszty herosów, jeśli nie teraz, to w przyszłości. Trzymajcie za mnie kciuki! Pozdrawiam!
Raany, co ten Grayson, k a ż d y chciałby mieć na imię Syriusz!
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo obiecujący :) Tylko skończył się o wiele za szybko... Powiem tak - rozdział jest dobry jak wygląd Davida Grumpa, ale gdyby był dłuższy, byłby jak wygląd Percy'ego Jacksona :3
Mam wrażenie, że nie muszę zapewniać Cię o Twoim nienagannym stylu i pięknej składni, bo coś tak czuję, że po prostu jesteś osobą, która wie co robi :)
Pozdrawiam i życzę duużo weny! (:
[neew-beginning.blogspot.com]
[disconsolate-generation.blogspot.com]
No cóż, jemu to imię do gustu ewidentnie nie przypadło. :)
UsuńOjej, miło mi słyszeć, że porównałaś ten rozdział do boskiego Davida i obiecuję, że postaram się pisać dłuższe! Tak, żeby sam Percy był z nich dumny. :)
Przyznam Ci w sekrecie, że czasami mam chwile, w których się waham, czy wstawić przecinek, czy nie, bo regułki niby znam, ale w praktyce wszystko wygląda inaczej. Mimo wszystko dziękuję, że mi to powiedziałaś, bo aż odetchnęłam z ulgą. :D
Również pozdrawiam, a wena zawsze się przyda!
Rozdział super, czekam na następny :D
OdpowiedzUsuńGdzieeeee rozdział? :_:
OdpowiedzUsuń