15.06.2015

trzy

PECHOWA LEKCJA FECHTUNKU 
I NIEPLANOWANA WIZYTA U DYREKTORA.

Mieszkańcy jedenastego domku powitali mnie z otwartymi ramionami i wskazali mi kącik, który miał należeć tylko do mnie. Nie zabrałam ze sobą kompletnie niczego, dlatego nie musiałam się rozpakować. Po prostu omiotłam pomieszczenie wzrokiem i pozwoliłam Austinowi Leedersowi (grupowemu jedenastki) zaprowadzić się do pawilonu jadalnego. Każdy domek miał swój własny stół, przy którym mogli siedzieć tylko jego mieszkańcy. Chociaż miałam ochotę dosiąść się do Ariadny, nie mogłam tego zrobić, czując na sobie uważne spojrzenie dyrektora obozu, centaura Chejrona.
Trzymałam się blisko Austina, uważnie słuchając wszystkich jego rad.
— Zawsze zanim zaczniemy jeść, składamy ofiary dla swoich rodziców, żeby zyskać ich przychylność i oddać cześć. To oni dają nam siłę i wysłuchują naszych próśb.
Stanęłam nad niewielkim paleniskiem na środku pawilonu i wrzuciłam do ognia spory kawałek kotleta, którego nałożyłam sobie na talerz przed paroma sekundami. Nie miałam ochoty na mięso, po prostu chciałam dowiedzieć się, kim była moja matka.
— To dla ciebie — szepnęłam i do moich nozdrzy doszedł zapach świeżych pomarańczy, co było co najmniej dziwne, bo spodziewałam się poczuć swąd spalanego mięsa. — Kimkolwiek jesteś.
Odniosłam wrażenie, że płomienie zafalowały radośnie na widok ofiary, ale zaraz przemknęło mi przez myśl, że musiało być to tylko złudzenie. W końcu płomienie nie myślą. Ani tym bardziej nie tańczą niczym nadpobudliwi kibice piłki nożnej po zdobyciu bramki przez ich drużynę.
Usiadłam szybko przy stole i zjadłam trochę frytek. Nie byłam głodna, pragnęłam jedynie, by to wszystko się skończyło. Ale, jak na złość, się nie kończyło. Zamiast tego obserwowałam innych herosów, z którymi miałam żyć przez kolejne tygodnie, może nawet lata. Grupa zajmująca piąty stolik była niezwykle hałaśliwa; wszyscy mieli groźne spojrzenia i szerokie bary, jak gdyby gotowi byli w każdej chwili rozerwać mnie na strzępy. Wiedziałam, że nie znajdę wśród nich przyjaciół, a nawet jeśli jakimś cudem któryś z nich przypadł mi do gustu, nie czułabym się zbyt pewnie w jego towarzystwie z moim marnym wzrostem i posturą.
Grupka obozowiczów przy stoliku obok chichotała uroczo. Część dziewczyn co chwila spoglądała w lusterka, by sprawdzić, czy na pewno wyglądały tak, jak chciały. Jakby nie były świadome, że wyglądały idealne w każdym calu.
W tamtej chwili znienawidziłam wszystkie dzieci Afrodyty.
Westchnęłam i odsunęłam od siebie talerz. Wsunęłam dłoń we włosy i odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić myśli. Całkiem przypadkiem, wodząc wzrokiem po całej sali, dostrzegłam Percy’ego, siedzącego wraz z jakimś chłopakiem przy trzecim stole. Był odwrócony do mnie bokiem i najwyraźniej nieświadomy, że go obserwowałam. Przyglądałam mu się. Rysy Percy’ego przywodziły na myśl wszystkie te rzymskie posągi, które kiedykolwiek widziałam; z obrazem idealnie pięknych i szlachetnych rys twarzy kłóciły się jedynie pełne energii i radości oczy.
— To Tyson. — Usłyszałam i z zaskoczeniem odwróciłam się w stronę Austina. — Ten, który siedzi z Percym. Jest cyklopem.
— Aha — pokiwałam w zrozumieniu głową i spojrzałam w stronę Tysona. Wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi, ale teraz widziałam go wyraźnie. Tyson był ogromny — zdawał się przewyższać wszystkich w sali. Uśmiechał się, ale coś w jego twarzy mnie odstraszało. Dopiero po chwili zrozumiałam, że jest to za sprawą jedynego oka, umieszczonego idealnie na środku czoła.
Wzdrygnęłam się delikatnie.
— Wszystkie cyklopy?... — spytałam, wskazując dłonią na czoło, a Austin przytaknął.
— Ale spokojnie. Tyson jest niezwykle sympatyczny i, w przeciwieństwie do swoich braci, przywiązany do nas, herosów. Obóz jest jego domem, chociaż większość czasu spędza w kuźniach na dnie oceanu.
— Aha.
Dotarło do mnie, że nadużywałam tego zwrotu.
Znowu spojrzałam na Percy’ego. Chłopak rozmawiał akurat z jedną córek Afrodyty, tak niezwykle piękną, że ciężko mi było uwierzyć, że była to żywa istota. Miała ona nierówno przycięte, czekoladowo–brązowe włosy i złocistą skórę. Uśmiechała się szeroko, mówiąc coś do Percy’ego, a mnie dopadła najprawdziwsza zazdrość.
— Kim ona jest? — spytałam, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Austin spojrzał na nią tęsknie i zaraz się opanował.
— To Piper McLean — powiedział szybko. — Córka Tristana McLeana.
Otworzyłam szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam.
— Tego Tristana McLeana? Jednej z największych gwiazd Hollywood?
Austin przytaknął. Przyjrzałam się Piper uważniej. Faktycznie, miała w sobie coś z Tristana McLeana, choć na pierwszy rzut oka nie dostrzegało się tego. Jej spojrzenie jednak było identyczne, co jej ojca — miało w sobie wiele ciepła i jednocześnie drapieżności.
Też chciałabym mieć tak przystojnego i sławnego tatę.
Dyrektor Obozu, Chejron, zastukał kopytem w podłogę i w całym pawilonie zapadła cisza.
— Drodzy obozowicze, pragnę powitać wśród nas nowego herosa, Snowflake White!
Kilkadziesiąt par oczu zwróciło się w moją stronę, a ja poczułam się niezwykle niezręcznie; nie lubiłam być w centrum uwagi. Parę osób zaklaskało cicho i zaraz spojrzeli wyczekująco na Chejrona.
— Jeśli wszyscy się już najedli, zapraszam na ognisko!
Tym razem wiwaty były o wiele głośniejsze. Najwyraźniej każde ognisko było o wiele ciekawsze niż ja. Nie żeby mnie to martwiło. Wszyscy obozowicze, jak jeden mąż ruszyli w stronę odeonu. Każdy zajął się własnymi rozmowami i nikt nie zwracał na mnie uwagi. Szłam daleko z tyłu, gdy u mego boku pojawił się Grayson, uśmiechnięty od ucha do ucha, jakby dopiero co dowiedział się, że wygrał dziesięć milionów na loterii w pakiecie z jakąś tropikalną wyspą.
— I co, jesteś gotowa na trochę rozrywki, Księżniczko? — spytał, a ja wydęłam lekko usta.
— Nie nazywaj mnie tak, błagam — poprosiłam. — Nie lubię tego przezwiska.
Grayson ukłonił się przede mną, idealnie naśladując sposób poruszania się książąt z filmów Disneya.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Grayson był tak pozytywną osobą, że nie sposób było się na niego złościć.
— Jak często urządzacie takie ogniska? — Spojrzałam na Syriusza pytająco, a ten uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Codziennie — wyznał. — Wiesz, to jedna z niewielu chwil, kiedy nie musimy się przejmować polującymi na nas potworami i możemy udawać, że jesteśmy najzwyklejszymi nastolatkami na najzwyklejszym obozie. Śpiewamy sobie piosenki i żartujemy… Umiesz śpiewać? Wszystkie księżniczki z bajek umiały, to ty chyba też, prawda?
Westchnęłam, ale nie potrafiłam się na niego obrazić. Kiedy wspominał o księżniczkach, robił to, uważając, że jest to miłe. Nie chciał mnie obrazić. Chyba.
— Jedyną osobą, która słyszała, jak śpiewam, jest mój tato. Był zachwycony, ale chyba nie powinnam ufać jego opinii. W końcu rodzice nigdy nie są obiektywni.
Grayson spojrzał na mnie, krzywiąc się nieznacznie.
— Zdziwiłabyś się.
Nie było mi dane zapytać, dlaczego miałabym się zdziwić, bo doszliśmy już do wielkiego ogniska. Muszę przyznać, że jeszcze nie widziałam czegoś tak imponującego. Płomienie pięły się wysoko w górę, rozświetlając nocne niebo. Iskry sypały się na wszystkie strony, wywołując uśmiechy na twarzach obozowiczów. Grupa z domku Apollina rozpoczęła śpiewać jakąś obozową piosenkę o bogach i po chwili dołączyła do nich reszta obozowiczów. Uśmiechałam się tylko i słuchałam śpiewów, bo nie znałam tekstu żadnej z nich.
Bardzo podobało mi się ognisko. Jeden chłopak (O twarzy rzymskiego posągu i złotych włosach. Co oni mają z tymi posągami?) opowiedział jakąś historię o swojej pierwszej misji, która zakończyła się w niezwykle zabawny sposób. Grayson powiedział mi, że ten chłopak był synem Jupitera i nazywał się Jason Grace. Podobno odegrał znaczącą rolę w niedawnym pokonaniu Gai i uratowaniu bogów. Jakbym wiedziała o co chodziło. Wszyscy śmiali się serdecznie, nawet jeden z synów Hefajstosa odważył się zaśpiewać jakąś krótką piosenkę dla dzieci.
Kiedy wróciłam do jedenastego domku, śmierdziałam dymem i uśmiechałam się tak szeroko, że aż bolały mnie mięśnie twarzy. Grayson wcześniej dał mi swój stary śpiwór (mówił, że zawsze ma zapasowy, na wypadek gdyby któreś dziecko Hermesa mu jeden ukradło), bym miała na czym spać. Ułożyłam się w miarę wygodnie we własnym kącie i momentalnie zasnęłam.

Moja pobudka była co najmniej brutalna. Ledwo zaczęło świtać, a głośny chichot i woda na moim śpiworze uświadomiły mnie, że stały nade mną dwie osoby. Uniosłam się, strzepałam z ramion pozostałe krople wody i spojrzałam na żartownisiów z rezygnacją. A raczej spojrzałabym, gdyby nie uciekli.
Westchnęłam.
— Witaj w Obozie — mruknęłam do samej siebie i wygrzebałam się ze śpiwora. Na szczęście nie był on mokry, gorzej ze mną. Biała bluzka przyklejała mi się do ciała i prześwitywała tak mocno, że równie dobrze mogłabym jej na sobie nie mieć. Liczyłam na to, że nikt nie dostrzegł mojego ozdabianego koronką stanika, gdy z ogromnym rumieńcem na policzkach wkładałam na siebie wściekle pomarańczową koszulkę Obozu Herosów.
Pierwszą lekcją tego dnia miała być greka. Na samą myśl o ślęczeniu nad napisaną po starogrecku książką przechodziły mnie ciarki. Nigdy nie lubiłam się uczyć, więc wyobrażałam sobie wszystkie najgorsze scenariusze.
Było znacznie gorzej.
Katherina Nizze, jedna z córek Ateny, dyszała mi nad karkiem, tłumacząc coraz to więcej pojęć i zasypując mnie informacjami w zastraszającym tempie. Co gorsza, już po pierwszych piętnastu minutach skronie pulsowały mi bólem, sprawiając, że miałam ochotę rzucić wielkim tomiszczem z mitami w głowę Katheriny.
Kolejne zajęcia wcale nie były lepsze. Chejron, który nauczał łucznictwa, pokazał mi, jak powinno się trzymać łuk, a gdy cudem naciągnęłam cięciwę do połowy, ta, po wypuszczeniu, zderzyła się boleśnie z moim ramieniem, zostawiając na nim czerwoną pręgę. Nie trzeba dodawać, że przez kolejne kilkanaście sekund przyciskałam przedramię do brzucha, zaciskając z bólu zęby. Dopiero wtedy otrzymałam od Chejrona twardą osłonę na rękę, by nie zranić się podczas strzelania. Po prostu cudnie! Jakby nie mógł mi jej dać tę minutę wcześniej!
Na zajęciach z biegania w końcu wykazałam się przyzwoitymi umiejętnościami (uciekanie przed wszystkim i niczym to moja specjalność), dlatego wracałam z nich z szerokim uśmiechem na ustach. Nawet leśne nimfy, które prowadziły te zajęcia, były pod wrażeniem mojej zwinności i kondycji i pogratulowały mi serdecznie.
Czekała mnie jeszcze tego dnia pierwsza w życiu lekcja szermierki, dlatego stojąc przed areną, cała się trzęsłam. Dopiero co udało mi się znaleźć jako taki miecz (sympatyczny syn Hefajstosa stwierdził, że jest idealnie wyważony, chociaż ciążył mi w ręce niemiłosiernie), a już miałam wykorzystać umiejętności posługiwania się nim w praktyce. Miałam jedynie nadzieję, że nie zrobię z siebie idiotki, która nie potrafiła nawet unieść broni. Co, niestety, nie było najbardziej prawdopodobnym scenariuszem.
Na zajęciach na szczęście nie zjawiło się żadne z dzieci Aresa. Gdybym miała trenować w ich towarzystwie, zapewne nie udałoby mi się zrobić nawet kroku, byłabym tak sparaliżowana. Natomiast byłam mile zaskoczona na widok zmierzającej w moją stronę Ariadny. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
— Nie sądziłam, że przyjdziesz — powiedziałam, gdy stanęła obok mnie. Ariadna spojrzała na mnie wesoło i wzruszyła ramionami.
— Miałabym opuścić lekcję szermierki? Nigdy!
Przyjrzałam jej się z uwagą. Choć założyła na siebie obozową koszulkę, widać było, że pragnęła wyglądać w niej jak najlepiej. Na twarzy miała delikatny makijaż (zapewne niewidoczny dla dziewięćdziesięciu procent mężczyzn na tej planecie), który podkreślał jej jasne i hipnotyzujące oczy. Brązowe włosy splotła w niezwykle skomplikowanego, dobieranego warkocza, który zaczynał się na samym czubku jej głowy, zakręcał i w jakiś sposób łączył z blado-różową bandanką. Wyglądało to imponująco i aż poczułam się nieswojo w najzwyklejszym kucyku.
— Dla kogo się tak wystroiłaś? — spytałam, nie kryjąc ciekawości. Ariadna po raz kolejny wzruszyła ramionami.
— Dla nikogo — powiedziała, wyginając palce u dłoni i strzelając kosteczkami. — To… to tak po prostu…
Nie zdążyła dokończyć, bo na arenę wkroczył jakiś mężczyzna i odchrząknął, uciszając obozowiczów. Kiedy na niego spojrzałam, zatkało mnie. Zastanawiałam się, czy istnieje jakiś zakaz wstępu dla brzydkich herosów do obozu, czy po prostu miałam szczęście, trafiając na tych najprzystojniejszych. Mężczyzna, który stanął na środku areny miał ciemną, oliwkową cerę, lekko skrzącą się w słońcu. (Nie, nie jak zmierzchowy Edward. To skrzenie się było takie… delikatne. Prawie niewidoczne). Idealnie czarne włosy opadały mu na czoło, kręcąc się przy tym uroczo, zaś złote oczy przyglądały się zgromadzonym herosom z rozbawieniem. W jego rysach było coś szlachetnego.
Choć nigdy nie odważyłabym się tego powiedzieć na głos, wyglądał jak ideał księcia rodem z pierwszego lepszego filmu dla dzieci.
— Kto to jest? — spytałam cicho Ariadnę, zerkając na nią przelotnie i omal nie wylądowałam na ziemi ze zdziwienia. Wspominałam już, że wyczuwam emocje innych ludzi, prawda? Od Ariadny dało się wyczuć zauroczenie na kilometr i nie miałam nawet najmniejszych wątpliwości, kto był obiektem tych uczuć.
Nagle powód, dla którego Ariadna pojawiła się na treningu, stał się jasny i przejrzysty.
— To Desmond Zavatsky — powiedziała, niechętnie odrywając wzrok od mężczyzny. — Dzisiaj po raz pierwszy prowadzi lekcję szermierki w obozie. Ma ledwo dwadzieścia dwa lata i jest synem Tanatosa.
Nie prosiłam o większość z tych informacji, ale Ariadna mówiła dalej.
— Zanim opuścił obóz, był najlepszym szermierzem, ale wyjechał stąd gdy miał piętnaście lat. Podobno podróżował po całej Azji, ucząc się różnych stylów walki. Był pierwszym herosem od wielu lat, który przebywał na terenie Europy i przeżył. Z tego, co udało mi się podsłuchać, badał jakąś inną organizację w Egipcie. On i Chejron podejrzewają, że mieszka tam kolejna grupa herosów, która może stanowić dla nas potencjalne zagrożenie.
Uniosłam delikatnie brwi i postanowiłam, że wypytam kilka innych osób o tego całego Desmonda, bo odniosłam wrażenie, że Ariadna troszkę przesadzała, zachwycając się wszystkim, co uczynił.
— Aha. Skąd to wszystko wiesz?
Ariadna wahała się, zastanawiając, co mi odpowiedzieć. Przygryzła przy tym delikatnie dolną wargę i starała się nie patrzeć mi w oczy.
— Mam swoje źródła — wykrztusiła z siebie w końcu i odwróciła w stronę Desmonda, który kazał się wszystkim dobrać w pary i sam podszedł do stojącej obok piękności. Córka Afrodyty — bo dziecko żadnego innego boga nie byłoby aż tak piękne — uśmiechała się drapieżnie i odrzuciła złote włosy za ramię. Co mnie zaskoczyło w tym z pozoru niewinnym ruchu? To, że był on tak niesamowicie seksowny, że miałam ochotę schować się w kącie i stamtąd nie wychodzić, by nie musieć na nią patrzeć.
Niemal umierałam z zazdrości.
— Kim ona jest? — spytałam, gdy jasnowłosa piękność wyciągnęła z pochwy lśniący w słońcu miecz i złapała go pewnie. Ariadna przyglądała jej się z nieukrywaną zazdrością, jakby chciała nagle znaleźć się na jej miejscu, u boku tajemniczego Desmonda Zavatskyego. (Który mógł nie być tajemniczy, ale nic o nim na tamten moment nie wiedziałam. Bo gadaniny Ariadny nie liczyłam).
— To Kiley Jackman — odezwała się w końcu Ariadna, odrywając pełen nienawiści wzrok od ślicznej twarzy córki Afrodyty. — Ma dziewiętnaście lat i odrzuciła propozycję zostania grupową dziesiątego domku. Uwielbia trenować z dziećmi Aresa i przy okazji flirtować z kim popadnie. Z całego obozu, to właśnie ona najwięcej razy odwiedziła Olimp. O, i jej ojciec jest bratem Hugh Jackmana. — Widząc mój pełen niedowierzania wzrok, Ariadna przewróciła oczami. — Tak, tego Hugh Jackmana.
Spojrzałam na Kiley z niemym zachwytem.
— Czy tutaj wszyscy mają sławnych tatusiów lub mamusie? — spytałam, a Ariadna parsknęła radośnie, słysząc to pytanie.
— Oczywiście, że nie! — odparła wesoło. — Większość dzieciaków w wielkim świecie sław jest nikim, tak samo jak ich rodzice. Oczywiście, zdarzają się tacy, którzy mogą pochwalić się znanym nazwiskiem, ale nie ma ich tu wielu. No i Piper i Kiley najbardziej się z nich wyróżniają. W końcu mają za matkę samą Afrodytę, ciężko jest je ignorować.
— Nie gadajcie! — Drgnęłam gwałtownie, słysząc głos Desmonda Zavatskyego skierowany w moją stronę. Nieco skuliłam ramiona, jakby chcąc zapaść się pod ziemię lub zniknąć, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że to nie zadziałało. Nowy trener szermierki wpatrywał się prosto we mnie.
— Bardzo mi zależy, by każdy wyniósł coś z tej lekcji, ale będzie to niemożliwe, jeśli plotki okażą się ważniejsze — powiedział mężczyzna poważnym tonem. — Byłbym zatem niezmiernie wdzięczny, gdybyś przestała rozmawiać, yyy...
— Snow — powiedziałam słabym głosem i odchrząknęłam cicho. — Mam na imię Snow.
Desmond nieznacznie się uśmiechnął, jak większość osób, słysząc to nietypowe imię.
— Także, Snow, proszę cię, uważaj na tej lekcji, bo jeśli nie będziesz, to później może...
Nie dowiedziałam się, co stałoby się ze mną później. Desmond umilkł, wpatrując się w coś z lekkim niedowierzaniem na twarzy. Albo w kogoś, bo gdy spojrzałam w to samo miejsce, pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była Ariadna mocno zaciskająca dłoń na wściekle pomarańczowej, obozowej koszulce.
— Ari?
W odpowiedzi dziewczyna uśmiechnęła się słabo.
— Cześć, Des — powiedziała, wciąż miętoląc materiał koszulki w dłoni. Po jej minie wiedziałam, że Ariadna nie była pewna, jak się zachować. To samo tyczyło się samego Desmonda, który po kilku długich sekundach parsknął cichym śmiechem.
— Nadal go masz — powiedział, wskazując ręką na miecz mojej koleżanki. — "Nim zajdzie słońce i mrok świat pokryje..."
"... córka Księżyca i syn Śmierci do wrót żelaznych dobije" — Ariadna zaśmiała się cicho i opuściła głowę. — Tak, to była zdecydowanie najgłupsza przepowiednia, którą wyrocznia wypowiedziała od czasu swojego powstania. Do tego te rymy!
Czułam się co najmniej głupio, bo nie miałam pojęcia, o czym ta dwójka mówiła. Byłam w Obozie dopiero drugi dzień i równie dobrze mogłabym słuchać obcych i ich kosmicznego języka, tyle samo wyciągnęłabym z takiej rozmowy. Na szczęście, gdy rozejrzałam się po arenie, dostrzegłam, że przynajmniej połowa zebranych tam herosów jest równie mocno zdezorientowana co ja. Pocieszające, ale chyba wolałabym wiedzieć, o czym była mowa.
— Dobrze, wracając do lekcji — zaczął po chwili Desmond, jakby w końcu do niego dotarło, że jest nauczycielem i powinien nas czegoś uczyć — dziś powtórzymy podstawy greckiego stylu walki i jestem pewny, że każdemu taka powtórka się przyda.
Desmond zaczął demonstrować różne skomplikowane ruchy, a ja nieudolnie starałam się je powtarzać. Ariadna co chwila mnie poprawiała, pokazywała, co robię źle i dlaczego, i ani na chwilę nie pozwoliła mi odpuścić. Po kilku minutach wymachiwania mieczem na oślep (którego i tak nie można było nazwać wymachiwaniem, bo bliżej było temu do szurania klingą o klepisko) spływałam potem i oddychałam ciężko, a mięśnie w ramionach drżały mi z wysiłku. Niestety, Ariadna okazała się być o wiele okrutniejszą osobą, niż za jaką ją miałam i na samo słowo "przerwa" jeżyła się niczym zdenerwowana kotka. Przestałam nawet zwracać uwagę na Desmonda, tak byłam zaabsorbowana wykonywaniem poleceń Ariadny i nawet nie dostrzegłam momentu, w którym mężczyzna pojawił się tuż obok mnie.
— Pierwszy dzień w Obozie? — spytał, a ja drgnęłam, wystraszona jego nagłym przybyciem.
— Drugi — mruknęłam z niezadowoleniem i opuściłam miecz, dając ramionom trochę wypoczynku. — Ja już nie dam rady!
Desmond zaśmiał się cicho.
— Spokojnie, nie ty jedyna zaczynałaś od zera. Jest tu o wiele więcej herosów, którzy nigdy nie trzymali miecza w dłoni.
— Tak, ale oni przynajmniej potrafią ten miecz unieść!
Byłam sfrustrowana brakiem umiejętności w dziedzinie walki i nieskończoną siłą ukrytą w moich ramionach. Nie wiedziałam, ile czasu minęło od mojego pojawienia się na arenie, ale już marzyłam o opuszczeniu tego miejsca i pójściu spać w niewygodnym śpiworze. Wolałam jednak się nie odzywać, bojąc się gniewu Ariadny.
— Trafiłaś na idealną nauczycielkę, uwierz mi — powiedział Desmond. — Ari nie dość, że bardzo dobrze posługuje się bronią, to na dodatek potrafi leczyć rany! Chociaż jako wnuczka Aresa musi być niezwykle okrutna...
Otworzyłam oczy szerzej ze zdziwienia i spojrzałam na Ariadnę z wyrzutem.
— Jesteś wnuczką Aresa? — spytałam. — Nic nie mówiłaś! Dlaczego?
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo bez ostrzeżenia padłam na ziemię i odrzuciłam miecz. (Który, o dziwo!, znalazł się dwa metry ode mnie! Ma się tę moc!)
— Czemu ja wszystkiego zawsze dowiaduję się ostatnia? — spytałam powietrze, które, oczywiście, nie chciało mi odpowiedzieć. — Najpierw Aidan ciągnie mnie po jakiś zaułkach, nic nie tłumacząc, potem budzę się w dziwnym namiocie, który jest pusty, ale jednak nie jest, bo jest w nim dziewczyna, która gada trzy po trzy o jakiś robalach, bogach i innych bzdetach, a później jakiś chłopak zabiera mi przestrzeń osobistą, bo mnie musi oprowadzić po durnym obozie pełnym idiotycznie pięknych dziewczyn, a potem jest tylko lepiej! Dowiaduję się, że zostałam uratowana przez największe ciacho tego cholernego świata, płomienie tańczą przede mną dzikiego kankana, bo je nakarmiłam, a jakiś olbrzym daje mi do ręki miecz, bo przecież kobieta w tych czasach musi się jakoś bronić! No i prawie się duszę we śnie, bo mnie chciała zabić ciemność, która miała macki, których nie widziałam, ale na pewno tam były. Niech to wszystko się skończy!
Ariadna spojrzała na mnie z uwagą, jak naukowiec przypatrujący się swojemu przedmiotowi badań. Nic nie mówiła, tylko patrzyła na mnie tymi swoimi oczami; sam jej wzrok sprawił, że miałam ochotę się odwrócić i zacząć przepraszać za swoje szczeniackie zachowanie. Nie zdążyłam jednak wcielić tych planów w życie, bo moja nowa koleżanka odezwała się. Cicho, ale jednak.
— Ciemność starała się ciebie udusić... we śnie? — spytała, a ja poczułam, że się zarumieniłam. Cholera, a mogłam nic jej nie mówić!, przemknęło mi przez myśl i przez chwilę byłam gotowa przemilczeć to pytanie, gdyby nie jej wzrok. Czemu moja mama nie miała takich super oczu?
— No... tak jakby, ale to nie ważne. Przecież to tylko kolejny głupi sen, nic więcej. — Starałam się zbagatelizować sprawę, ale Ariadna nie złapała się na ten chwyt. Jedynie jeszcze mocniej zmarszczyła brwi i powiedziała rozkazującym tonem:
— Idziemy.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
— A-ale gdzie? — wydukałam, gdy Ariadna ciągnęła mnie za ramię w stronę wyjścia z areny. Dziewczyna spojrzała na mnie z politowaniem (tak, z politowaniem!) i prychnęła cicho.
— Jak to: gdzie? Do Chejrona, oczywiście!
— Ło, ło, ło, ło, ło! — Stanęłam, wyrwawszy ramię z jej nadzwyczaj silnych palców, i założyłam ręce na piersi. — Ja nigdzie nie idę!
Ariadna znów na mnie spojrzała i po jej minie poznałam, że zdecydowanie nie miałam nic do gadania w tej kwestii.
— Oczywiście, że idziesz — oznajmiła pewnym siebie tonem. — Jak nie po dobroci, to siłą, ale możesz mieć pewność, że jeszcze dzisiaj pojawisz się w Wielkim Domu i opowiesz Chejronowi tę wizję. Ze szczegółami.
Ręce mi opadły, skrzywiłam się i z trudem powstrzymałam przed przewróceniem oczami.
— Przecież to był tylko sen! — Starałam się przemówić Ariadnie do rozsądku, ale odnosiłam przykre wrażenie, że na nic się to nie zda. — Głupi koszmar i tyle! Pewnie połowa dzieciaków stąd takie miała i wciąż żyje!
Córka Selene przez chwilę wpatrywała się we mnie w taki sposób, że sama zaczęłam wątpić we własną inteligencję, ale zaraz przypomniałam sobie, że sny to jedynie losowe obrazy tworzone przez nasz mózg i zwyczajnie nie mogą nic znaczyć. Przecież nie mogłam zawracać głowy Chejronowi z powodu takiej błahostki! Na pewno jego centaurza osoba miała tysiące ważniejszych zadań do wykonania, niż kontemplowanie nad głupim snem jednej z obozowiczek.
— Snow — Ariadna była podejrzanie spokojna, gdy się do mnie zwróciła — dopiero co zostałaś zaatakowana przez olbrzymie pająki, a ledwo dzień później ktoś próbował cię udusić przez sen. Naprawdę uważasz, że to tylko przypadek?
Moja chwilowa pewność siebie zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
— Herosi często miewają pewnego rodzaju wizje, które nieraz pomagają w rozwiązywaniu przepowiedni wypowiadanych przez wyrocznię. Może twój sen był jedynie koszmarem, to jest możliwe, ale musimy mieć pewność, że faktycznie nic nie oznaczał. Dlatego idziemy do Chejrona i dlatego opowiesz mu, co widziałaś.
Wygrała ze mną. Nie mogłam się nie zgodzić, musiałam pójść do Chejrona. Dopiero kiedy Ariadna uświadomiła mi, że od tego snu może zależeć coś więcej, niż tylko moje marne samopoczucie, zrozumiałam, że czas przestać zachowywać się jak dziecko.
Niechętnie powlokłam się za nią do Wielkiego Domu.
Rozdział miał się pojawić 20 lutego, mamy 15 czerwca, yeey! Jesli ktoś chce, chętnie zmierzę się z nim w konkursie na najgorszą blogerkę roku. Mogę obiecać ostrą rywalizację i dużo niekoniecznie dobrego humoru. Tak czy inaczej, rozdział jest i nie mam pojęcia, kiedy pojawi się kolejny. I czy w ogóle się pojawi. Taka ze mnie odpowiedzialna osoba, o.

Obserwatorzy

Layout by Yassmine